Drodzy brześcianie!
Chcąc odpowiedzieć ludziom, którzy pozwalają sobie na niczym niesprowokowany hejt oraz czując potrzebę wyjaśnienia sprawy, poprosiłem o opublikowanie niniejszego tekstu. Artykuł, który wcześniej powstał, nie jest, jak to niektórzy uważają, „zemstą zza grobu”, jest wynikiem faktu, że teraz czujemy się już bezpieczni i chcielibyśmy dać takie poczucie bezpieczeństwa Koleżankom i Kolegom, którzy nadal pracują w tym przesyconym złą atmosferą miejscu. Nie dziwimy się, że nie zabierają głosu, ich milczenie jest wynikiem silnej presji i mobbingu, którego doświadczają na co dzień. Widzieli, co stało się z nami, niepokornymi… O zaistniałych faktach nasza trójka informowała ówczesne władze Brześcia – przed 6 laty rozmawialiśmy z wiceburmistrzem, panem Pawłem Małasem. Naświetliliśmy mu naszą sytuację, opisując konkretne zdarzenia. Obiecał nam pomoc i przeprowadzenie rozmowy z panią dyrektor Danutą Kuczyńską. Nigdy nie zostaliśmy poinformowani, czy taka rozmowa się odbyła. Szybko też okazało się, że nasza skarga przyniosła inny rezultat - szykany zaostrzyły się i doprowadziły do wcześniejszego odejścia na emeryturę lub rozwiązania stosunku pracy.
Po latach uważamy, że popełniliśmy błąd, licząc jedynie na interwencję władz Brześcia Kujawskiego i nie informując kuratorium oraz prasy o poczynaniach dyrektora szkoły. Proszę nas jednak zrozumieć – cały czas towarzyszyła nam obawa przed nasileniem działań odwetowych ze strony przełożonej. Jak się okazało, nie były to obawy nieuzasadnione… W komentarzach wyczytałem oszczerstwa, które nie tylko godzą w moje dobre imię, ale przede wszystkim sprawiają mi niewypowiedzianą przykrość jako człowiekowi, który tej szkole oddał kawał życia i całe serce…
W swej karierze nauczycielskiej, zawsze dbałem o sprawy szkoły, dobro dziecka, środowiska lokalnego. Zaczynałem pracę jako nauczyciel zajęć praktycznych i WF-u. Warunki pracy były fatalne – brak praktycznie jakiejkolwiek bazy dydaktycznej – w pomieszczeniu zajęć technicznych stały dwie stare szafy , w których znalazłem kilka narzędzi. To nie była szkoła, którą znają współcześni uczniowie – budynek był w opłakanym stanie, podobnie wyglądała baza do przeprowadzania zajęć WF-u. Zainicjowałem działania zmierzające do poprawy tego stanu. Pomocną dłoń wyciągnął wtedy do mnie Dyrektor szkoły Bogusław Belter (tu muszę dodać, że wielka litera jest użyta celowo!). To były bardzo trudne czasy, więc zmuszeni byliśmy szukać sprzętu po całym kraju. Jeździliśmy razem nawet za Olsztyn, żeby kupić wieloczynnościową obrabiarkę do obróbki drewna, wiertarkę stołową i wiele innych narzędzi. W efekcie naszych działań w nowym budynku szkolnym powstała chyba najlepiej wyposażona pracownia w województwie i jedna z bogatszych w całej Polsce. Na moich oczach rodziła się nowa szkoła, czułem, że tworzę coś wielkiego, ważnego, więc z pasją poświęcałem swój osobisty czas, kupując różne pomoce do zajęć praktyczno- technicznych i WF-u. Dzisiaj podstawą wyposażenia szkoły są kserokopiarki – kiedyś ich nie było. Dawniej, w ograniczonym zakresie, ich funkcję spełniały powielacze, które były marzeniem każdego dyrektora i nauczyciela. Zdobycie takiego sprzętu w małym mieście nie było łatwe, pojechałem po niego do Bydgoszczy. W oczach dzisiejszych uczniów, żaden wyczyn… Jednak ten, kto pamięta tamte trudne czasy, wie, że to było duże wyzwanie logistyczne. Przywiozłem powielacz pociągiem, a że była zima, z dworca przetransportowałem go na sankach. Z zakupem tym związane było nieprzyjemne spotkanie z funkcjonariuszami SB - rzecz działa się bowiem w stanie wojennym. Podobnie było z bazą do zajęć WF-u. Z mojej inicjatywy wymieniono podłogę w sali gimnastycznej – osobiście przybijałem płyty pilśniowe, robiłem i mocowałem uchwyty do rozciągnięcia siatki do piłki siatkowej. Niestety, po pewnym czasie sala stała się magazynem, w którym gromadzono sprzęt do nowo powstającej szkoły. Po otwarciu nowego budynku nadal z pasją działałem, robiłem wszystko, aby zajęcia sportowe i praktyczne były dla uczniów ciekawe i dawały im okazję do rozwoju, poszerzenia zainteresowań. Będąc nauczycielem informatyki, zbudowałem pierwszą sieć informatyczną na potrzeby szkół, działających na terenie gminy Brześć Kujawski - SP nr 1, a także SP nr 2, gdzie przez pewien czas prowadziłem dodatkowe zajęcia z informatyki i techniki. Muszę z przykrością stwierdzić, że np. przy budowie sieci informatycznej w SP nr 1, nie znajdowałem szczególnej pomocy ze strony dyrektor Danuty Kuczyńskiej, wręcz przeciwnie, doświadczałem nagminnej złośliwości i upokarzania, czego świadkami byli inni nauczyciele, ponieważ często dochodziło do nich podczas posiedzeń Rady Pedagogicznej – w przypadku jakichkolwiek awarii, winny był pod ręką, więc natychmiast słyszałem: „panie Kaniewski, kupił pan złe materiały”. Skąpe środki, w wielu przypadkach „wyżebrane” przeze mnie od pani dyrektor, powodowały, że kupowałem materiały niższej jakości - konsekwencją były awarie połączeń laptopów i tablic interaktywnych, starałem się je na bieżąco usuwać – robiłem to bezpłatnie podczas tzw. „okienek” lub po prostu po lekcjach. Również zakup komputerów polizingowych był moim pomysłem. Wiele godzin po zajęciach poświęcałem na aktualizację systemów operacyjnych, aby uczniowie mogli pracować na sprawnym sprzęcie. Kilka razy doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, gdy w szkole włączył się alarm, ponieważ próbowałem wyjść z budynku, który był już zamknięty.
Dzisiaj, kiedy jestem już emerytem, z bólem serca wspominam, co stało się ze sprzętem z pracowni techniki, o który tak walczyliśmy ze śp. Bogusławem Belterem. Część została wyprzedana za bezcen, pozostała – nie wiadomo? Po likwidacji pracowni sprzęt został zgromadzony w pomieszczeniach piwnicznych. Zastępcą dyrektora była w tym czasie pani Danuta Kuczyńska, a dyrektorem placówki pani Domicela Kopaczewska. Kiedy w sprawach służbowych odwiedziłem w wakacje szkołę, okazało się, że pomieszczenia, w których zgromadzony był sprzęt z pracowni, są udostępnione pracownikom remontującym łazienki! Zmienił się program nauczania przedmiotu, zmieniła się jego nazwa. Jednak część pomocy przydałaby się nadal. Co prawda uczniowie nie pracowali już ze sprzętem, ale uczyli się o nim, więc dobrze by było dysponować narzędziami, aby pokazać ich budowę i działanie dzieciom na żywo, tymczasem okazało się, że jako nauczyciel techniki nie dysponuję już nawet przysłowiowym młotkiem… Może nie powinienem o tym wspominać, jednak chcąc się obronić przed tak krzywdzącymi oskarżeniami, zmuszony jestem do przestawienia zdarzenia, które do dzisiaj mam przed oczyma, ponieważ wywarło traumatyczny wpływ na moje życie. W latach 80-ych, w starym budynku szkoły, zostałem srogo doświadczony jako nauczyciel i człowiek. Mam na myśli tragedię, jaka spotkała woźnego i jego rodzinę. Jeszcze dziś, i sądzę, że tak już pozostanie, gdy o tym myślę, widzę główkę jednego z jego dzieci- płowłosego chłopca, który wraz z siostrą zginął w pożarze szkoły. To do mnie uczniowie przybiegli, krzycząc, że szkoła się pali. Uczestniczyłem w akcji ratowniczej wraz z dyrektorem Belterem oraz Wojtkiem Gołąbiewskim, który w tym czasie prowadził zajęcia drużyny harcerskiej. Byłem pierwszym, który dostał się do zadymionego pomieszczenia, w którym znajdowały się dzieci – tej brawury o mało nie przypłaciłem własnym życiem – gdyby nie przypadek, straciłbym tam przytomność, bowiem bez zastanowienia wszedłem ratować maluchy, nie miałem oczywiście maski... Niestety, mimo tego iż dzieci udało się wynieść z ogarniętego pożarem pomieszczenia Dyrektorowi Belterowi i Wojciechowi Gołębiewskiemu, wydarzyła się tragedia, nie udało się ich uratować... Przybyła na miejsce straż, wycofała się początkowo z akcji- do dziś pamiętam, jak jeden ze strażaków powiedział: „K… , maskę mam nieszczelną!”, ja bez namysłu chwyciłem od niego wąż strażacki i przystąpiłem do gaszenia…
Po co o tym piszę? Dlaczego wracam do tych bolesnych wspomnień? Robię to, bo spotykam się z potwornym hejtem pod moim adresem, w tym z pomówieniami na mój temat odnośnie niewłaściwego stosunku do dzieci. Ludzie! Dla mnie dobro dziecka zawsze było na pierwszym miejscu – tak zostałem wychowany przez moich rodziców. Nie twierdzę, że nie popełniałem błędów w swojej karierze nauczycielskiej, ale nigdy nie skrzywdziłem żadnego ucznia w sposób, jaki opisywany jest w komentarzach jednej z internautek! Ponad 40 lat pracowałem, myśląc o najlepiej pojętym interesie dziecka, dbając o rozwój bazy dydaktycznej, uczniów, podnosząc jakość moich zajęć, czyniąc je atrakcyjnymi. To już niemalże koniec mojego wywodu. Po poprzednim artykule mogę się wydawać nauczycielem, który chce zapomnieć o tym, co go spotkało. I tak w pewnym stopniu jest, chcę zapomnieć o tych przykrościach i upokorzeniach, które spadały na moją głowę przez ostatnich kilkanaście lat, kiedy na stołku dyrektorskim zasiadła pani Kuczyńska (nawiasem mówiąc nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłbym takiego przełożonego). Jednak przecież moja przygoda ze szkołą trwała znacznie dłużej! W szkole spędziłem wiele pięknych chwil, nie raz cieszyłem się z sukcesów moich uczniów, do dziś wspominam, jak otrzymałem swoją pierwszą Nagrodę Dyrektora Szkoły. Wielką frajdę sprawiło mi jej odebranie z rąk ówczesnego Dyrektora przez duże D, pana Beltera, poczułem się wyróżniony, stojąc w gronie wszystkich osób nagrodzonych w całej gminie. Była to dla mnie wielka satysfakcja, wiedziałem, że moja praca jest zauważana i doceniana… Po latach spotyka mnie za to kolejna nagroda. Obyś cudze dzieci uczył…
Ps.
Tym wszystkim, którzy dotrwali do końca mej wypowiedzi, dziękuję. Dziękuję także tym z Państwa, u których znajdziemy - ja i moje koleżanki - zrozumienie naszych działań.
Napisz komentarz
Komentarze