Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 3 grudnia 2024 18:53
Reklama

Liczba prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży słusznie budzi niepokój. Dlaczego nie chcą żyć? 

Podziel się
Oceń

  • Źródło: Serwis Zdrowie
Liczba prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży słusznie budzi niepokój. Dlaczego nie chcą żyć? 

Na świecie za 8,5 proc. śmierci dzieci i młodzieży odpowiadają samobójstwa. Nastolatek w kryzysie suicydalnym sygnalizuje swoje zamiary, ale niełatwo to odczytać. Najważniejsze jest dawanie nadziei poprzez zrozumienie - mówi o tym Tomasz Bilicki, psychoterapeuta zajmujący się m.in. interwencją kryzysową.

Kolejna piętnastolatka, na Śląsku, targnęła się skutecznie na swoje życie. Liczba prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży słusznie budzi niepokój. Dlaczego nie chcą żyć? 

Ludzie dokonują zamachów samobójczych zazwyczaj dlatego, że bardzo cierpią. Wydaje im się, że jedynym sposobem zaprzestania cierpienia jest śmierć. Ludzie nie chcą też żyć dlatego, że chcą przestać być problemem dla innych, chcą uwolnić ich od siebie. Często młodzi nie chcą żyć dlatego, że pragną zwrócić uwagę na jakiś problem, można by nawet powiedzieć, że takie samobójstwo ma charakter filantropijny, np. chcą zwrócić uwagę , że rodzeństwo jest chore, a rodzice nic z tym nie robią. Znam taki przypadek. Jest też wątek fatalistyczny. Młodzi ludzie czują się przytłoczeni światem, obecnie wojną w Ukrainie, pandemią, globalnym ociepleniem, rozwojem autorytaryzmu na świecie. Są też samobójstwa bilansowe, nie pod wpływem emocji, chwili, tylko ludzie latami przygotowują się na śmierć. Samobójstw kompulsywnych, destabilizacyjnych, związanych z określonym wydarzeniem jest mniej. 

Czy łatwo jest rozpoznać potencjalnego samobójcę?

Często tak myślimy, ale wcale tak nie jest. To niebezpieczny stereotyp. Nastolatek czy nastolatka mogą planować swoją śmierć, a przed rodzicami, nauczycielami będą ukrywać ten fakt i mogą to robić skutecznie. Większość osób daje wyraźne sygnały planowanej śmierci, ale tylko wybranym ludziom. Wtedy można zaobserwować symptomy takie jak: generalne poczucie cierpienia, braku sensu życia, komunikowanie: „wszystko jest bez sensu, moje życie jest bez sensu, ten świat nie jest dobrym, właściwym miejscem dla mojego życia”.

Jest też zainteresowanie śmiercią jako taką: ktoś przegląda strony w internecie na temat tego, jak długo człowiek się wykrwawia, jakich obrażeń może doznać w wyniku różnych rodzajów śmierci.

To może być też zainteresowanie samobójstwem jako zjawiskiem. Np. ktoś słucha muzyki w wykonaniu artysty, który zginął w wyniku zamachu samobójczego, interesuje się biografiami osób, które zginęły w ten sposób.

Może też być pragnienie śmierci naturalnej. Czasem osoba myśląca o śmierci, chciałaby zginąć w wypadku samochodowym albo zachorować na śmiertelną chorobę. Występuje duża tendencja do impulsywności albo tłamszenie w sobie cierpienia. Albo pojawiają się zachowania agresywne i ktoś w ten sposób cierpieniem obdarza inne osoby.

Młodzi chyba dość często zwierzają się rówieśnikom z zamiaru popełnienia samobójstwa…

Tak, mówią rówieśnikom o swojej śmierci. Czasem też można dostrzec przygotowania do śmierci. Pisanie listu, czy nawet nagła poprawa nastroju może być znakiem tego, że ktoś planuje swoją śmierć i właśnie podjął konkretną decyzję. Poprawa nastroju wynika z tego, że wreszcie zdecydował się na wyjście ostateczne, wreszcie cierpienie się skończy. W suicydologii mówimy o zespole presuicydalnym, czyli o tych wszystkich objawach, które wystąpią przed samym zamachem samobójczym, np. żegnanie się, rozdawanie swoich rzeczy. Wiele pacjentek i pacjentów takie zachowania wykazuje. Podsumowując, trudno jest rozpoznać, że ktoś planuje śmierć i daleki byłbym od obwiniania otoczenia, że ktoś odbiera sobie życie.

A czy osoby, które dokonały próby samobójczej, wcześniej się tną?

Samouszkodzenia najczęściej są metodą redukcji napięcia. Zawsze powinny nas prowadzić do zadania pytania takiemu młodemu tnącemu się człowiekowi: „Czy myślałaś/-eś zrobić sobie coś więcej?”. Zadane w ten sposób pytanie nie wywołuje samobójstwa, nie obawiajmy się takich pytań.

Bardzo wiele moich pacjentek i pacjentów żyje tylko dlatego, że się samouszkadza, nierzadko prowadzą wewnętrzne rozważania: „Ok, dziś jeszcze się potnę, a potem zobaczymy”. Większość samouszkadzających się, ale nie wszyscy, mają wrażenie, że to im pomaga. Samouszkodzenia powinny prowadzić nas do pytania, czy ktoś nie planuje swojej śmierci. Nie wszystkie osoby, które planują śmierć myślą o samouszkodzeniu, ale zawsze trzeba to sprawdzić.

Mówił pan o zachowaniach agresywnych. Może właśnie w ten sposób nastolatki próbują zwrócić uwagę na problem? Rodzice zazwyczaj wpadają w furię: „Jak ty się zachowujesz?!”...

Nie poznałem w swoim życiu żadnego dziecka, nastolatka, które chciałoby być agresywne, wykazywać zachowania demoralizacyjne. Zawsze jest to objaw czegoś, np. posiadania złych nawyków. Albo tego, że komuś bardzo trudno jest zapanować nad swoim zachowaniem w stanie silnych emocji.

Nie zmienia to faktu, że istnieją mechanizmy nazywane przez psychologów „acting out”. Działają one tak, że człowiek dłużej już nie chce magazynować swojej krzywdy, cierpienia i musi je przekazać dalej. Oczywiście, może to być wołaniem o pomoc w tym sensie, że osoba, która jest agresywna z reguły wymaga wsparcia, potrzebuje znalezienia odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”. Z własnej woli nikt agresywny nie chce być.

Jak rozmawiać z dzieckiem w kryzysie? Gdy już zobaczymy, że ma pocięte ręce, a więc wysłał sygnał. Czego nie robić?

Na pewno nie krzyczeć, nie straszyć, nie karać, a z tym spotykam się nagminnie. Dziecko, które pocięło się, słyszy od rodziców: „Bez sensu, po co to robisz, to ci nic nie daje”. A to daje ulgę w napięciu, a czasami nawet ratuje życie. Mówimy: „Co powiedzą twoje dzieci w przyszłości, gdy zobaczą te twoje blizny?”.

Od powiedzenia czegoś takiego nikomu nie poprawiło się samopoczucie. Jest też straszenie szpitalami, psychiatrami. Uznajemy cięcie za okazywanie nieposłuszeństwa, buntu, manifestację przeciwko rodzicom. Oni wymierzają kary, zabierają telefon, nie pozwalają wychodzić z domu, stają się bardzo kontrolujący, chcą codziennie oglądać ciało dziecka, czy nie ma nowych śladów, stają się przewrażliwieni, wracają, wypominają.

Nie warto tego robić, bo jeszcze wyolbrzymiamy problem. W młodym człowieku powstaje odczucie, że jest całkowicie niezrozumiały, niekochany. Warto natomiast zapytać, jak do tego doszło, dlaczego tak się stało, czy mogę ci jakoś pomóc w tej konkretnej sytuacji? Co mogę zrobić dla ciebie? Powinniśmy być otwarci na wszystkie możliwe odpowiedzi, które usłyszymy. Nawet jeśli młody człowiek swoich rodziców potraktuje brutalnie, będzie ich obwiniał, obciążał, krzyczał na nich, wypominał masę rzeczy, to znak, że bardzo ich kocha i wie, że jest w stanie powiedzieć takie straszne rzeczy, wyolbrzymione, nawet nieprawdziwe, jest pewien, że rodzice go nie zostawią. Gdyby coś takiego powiedział swoim znajomym, koleżankom, kolegom, odwróciliby się od niego bardzo szybko, zerwaliby z nim kontakt. „Rodzicowi mogę to wiedzieć, ponieważ on mnie kocha. Może jego postawa nie zawsze jest adekwatna, słuszna, ale mnie nie zostawi, jak to zrobili koledzy/koleżanki”.

Bardzo wielu rodziców narzeka, jak nastolatki się do nich odzywają w takich sytuacjach, ale często wynika to z faktu, że są pewni miłości swoich rodziców. Ważne, żeby akceptować młodego człowieka i dać mu zrozumienie, mimo że nie akceptujemy samouszkodzenia. Powiedzenie mu „rozumiem”, nie jest tym samym, co powiedzenie „pochwalam”. Zdecydowana większość, jak nie wszystkie przypadki samouszkodzeń, wymagają konsultacji u specjalisty, zmian ze strony wszystkich członków systemu: rodziców, rodzeństwa, dalszej rodziny, nauczycieli.

Niby są pewni miłości rodziców, ale nie zawsze ją dostają w momencie, kiedy jej najbardziej potrzebują. „Najbardziej potrzebuję, żeby mama mnie kochała, jak jestem niegrzeczna, a ona mnie wtedy zostawia samą i każe przemyśleć” - mówi dziewięciolatka.

Taka jest interpretacja dziecka, że zostawienie samą jest jednocześnie brakiem miłości. Nie potrafimy jej okazywać nawet wtedy, gdy kochamy nasze dzieci. Chciałbym jednak wyraźnie powiedzieć, że rodzic to też człowiek. Wiem, że jako dorośli potrafimy naprawdę dużo zepsuć. Często mamy jednak własne deficyty, kłopoty, demony, z którymi walczymy. Rozumiem, że rodzic czasami może być słaby, nie wie, jak się zachować. Nie ma tyle siły i energii, żeby samemu skorzystać z pomocy psychologicznej. W żaden sposób nie usprawiedliwiam bezczynności rodziców, którzy oddalają problem ze swoimi dziećmi i z jakiś powodów nic z tym nie robią, nie idą do specjalisty. Niemniej zrozumienie dla rodzica też jest bardzo istotne. Rodzice mają opór przed wizytą u psychologa, terapeuty, bo z góry wychodzą z założenia, że będą oceniani, potępiani, że okaże się, że są winni. Pamiętajmy, rodzic to też człowiek. Oczywiście, chodźmy do psychologów, psychoterapeutów, psychiatrów, czytajmy książki, szukajmy informacji w internecie, wymieniajmy się nimi - bądźmy otwarci.

Jest pan interwentem kryzysowym. Jak znaleźć punkt, z powodu którego młody powie: "Jednak chcę żyć"?

To bardzo trudne, chyba zbyt ambitne zadanie. Często nie potrafię znaleźć takiego punktu. Okazuję się słabym interwentem, słabym terapeutą, człowiek ode mnie nie wychodzi w przekonaniu, że warto żyć, przynajmniej nie za każdym razem. Ale zawsze bardzo chcę, żeby wyszedł chociaż z przekonaniem: „Ktoś mnie wysłuchał, zrozumiał. Już wiem, że nie jestem jedynym człowiekiem na świecie, który tak bardzo cierpi i być może nie jestem takim dziwakiem, żeby nie znaleźć czyjejś akceptacji, troskliwej relacji”.

Wyzwaniem dla nas, terapeutów, jest nie to, żebyśmy wszystkich nieszczęśliwych uczynili szczęśliwymi - ja np. nie umiem, ale żebyśmy wszyscy uczyli się empatii, zaangażowania, zrozumienia, otwartości i wyjścia poza schemat. Tylko że coś, co jest dobre dla konkretnego dziecka, nastolatka, jest dobre właśnie dla niego, a nie dla innego. Dla każdego potencjalnego samobójcy trzeba znaleźć nową teorię, nowe podejście. Kluczem jest akceptacja, zrozumienie, towarzyszenie, zaangażowanie. Radość życia, jeśli przyjdzie, przyjdzie później. To oczywiście też ważne. Ale myślę, że dawanie nadziei przez zrozumienie jest czymś absolutnie najistotniejszym. Nie moralizujmy: „Nie chcesz żyć, a przecież życie może być takie piękne, zobacz, jaka ładna pogoda”. To jest zaprzeczanie uczuciom drugiego człowieka. Czasem mówię odwrotnie: „Widzę, że twoje życie jest szare, czarne, pełne cierpienia. Wiesz, nie potrafię tego zmienić jednym spotkaniem, ale rozumiem, że jest ci bardzo trudno, źle”. Takie zrozumienie daje nadzieję, że ktoś przyjdzie do mnie za tydzień.

Padły ważne słowa, żeby uświadomić młodego: „Nie jesteś jedyny, który tak cierpi”.

Tak. Ale trzeba też pamiętać, że każda sprawa jest indywidualna. Natomiast jest bardzo ważne danie zrozumienia, że można tak cierpieć, ktoś może cierpieć podobnie jak ty. Bo młodzi często rzeczywiście są przekonani, że są jedynymi cierpiącymi, jedynymi, którzy mają taką trudność. W sumie po części mają rację – ich sytuacja jest w jakiś sposób niepowtarzalna, a to cierpienie jest ich cierpieniem. Nierzadko pójście do szpitala psychiatrycznego jest momentem, gdy nagle orientują się, że nie są jedyni, że spora grupa ludzi jest w podobnej sytuacji. Społeczność w szpitalach psychiatrycznych często daje sobie wzajemne zrozumienie. Pytam, co było dla ciebie najgorszym, a co najlepszym aspektem pobytu w szpitalu – „Poznałem kilkudziesięciu rówieśników, którzy są podobni do mnie”.

Gdy ostatnio dzwonię do was, psychologów, z prośbą o wywiad, nigdy nie macie czasu. 

System wsparcia miał gigantyczne trudności przed pandemią. Obecnie, już nie wiem, czy można nazwać go systemem. Jakiekolwiek próby ratowania nie przynoszą oczekiwanych efektów. Obciążenie interwentów kryzysowych, psychologów, psychoterapeutów, psychiatrów jest ogromne. Nie możemy przyjmować pacjentów w nieskończoność, musimy zadbać o siebie. Bardzo łatwo jest o tzw. traumę zapożyczoną. Pracując z cierpieniem innych, sam zaczynasz źle się czuć. To nie jest tak, że potrafimy przyjąć 50 pacjentów miesięcznie, a w razie potrzeby przyjmiemy 100 czy 200. To jest niemożliwe. Dlatego zachęcam wszystkie osoby o zacięciu psychologicznym, żeby przygotowywać się jako interwent kryzysowy lub terapeuta. Bardzo potrzeba ludzi do pracy.

Jestem po wielu rozmowach z nauczycielami. Mówią, że nastąpiła moda na „bycie w terapii”, na „kryzys psychiczny”. To stało się trendy. Fajnie zamiast być na znienawidzonej lekcji matematyki, poleżeć na kozetce u pani pedagog. Czasem leży się tam już do końca wszystkich lekcji. Dodatkowo zdaniem Tomasza Witkowskiego, psychologa, demaskatora pseudonauki, badania od lat potwierdzają, że „rozpowszechnianie informacji o samobójstwach, choćby wypowiadanych przez ekspertów w najbardziej neutralnym tonie, przyczyniają się do wzrostu ich liczby. Epatowanie nimi zamiast zniechęcać, oswaja ludzi z tym rozwiązaniem i sprawia, że to, co kiedyś wydawało im się nie do przyjęcia, staje się powoli jedną z realnych życiowych opcji. Podobnie wpływają na ludzi informacje o niektórych nieuchronnych, zdaniem autorów podobnych narracji, zaburzeniach psychicznych.”

Staram się nie uprawiać takiej retoryki, choć słyszę głosy na temat mody. To jest głębszy problem. Są osoby, które uważają, że kryzysy, depresje są bardzo często udawane, modne, bo wszyscy o tym mówią, bo wypada mieć lekarza psychiatrę, bo wszystkie moje koleżanki mają. Te osoby są przekonane, że młodzi często grożą śmiercią, aby manipulować rodzicami. Jednak jeśli twoje dziecko mówi o śmierci albo chce tobą manipulować, albo się samouszkadza, bo to stało się modne, to pytam, czy jest to zdrowe. Oczywiście - niezdrowe i wymaga pomocy psychologiczno - psychoterapeutycznej. Przy okazji tego pytania zaapeluję: rzeczywiście nie wpisujmy młodych w rolę ofiar, lecz ocaleńców.


Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama